Rozmowa z Agnieszką Szelągowską, mediatorką ze Stowarzyszenia Mediatorów Rodzinnych
Czy zgłaszają się do pani pary, które mówią wprost, że mediacja jest dla nich ostatnią deską ratunku?
Tak, bywa, że ludzie w związkach tak zaplątują się w konflikty, że nie są w stanie sami sobie z nimi poradzić i właściwie przestają ze sobą rozmawiać. Niektórzy chcą naprawić relacje, ale nie potrafią sami uzgodnić zasad, na jakich je oprą. Inni znów chcą się rozstać, ale nie umieją rozwiązać zagmatwanych spraw związanych z rozwodem. Większość działa pod wpływem emocji.
Co im pani radzi?
Moja rola jako mediatorki nie polega na udzielaniu porad ani podsuwaniu rozwiązań. Moim zadaniem jest wysłuchać obu stron, a następnie pomóc im uporządkować zagmatwane sprawy. Mam przekonanie, że osoby które przychodzą do mnie ze swoim kłopotem, potrafią same mu zaradzić, są w stanie pokierować własnym życiem. Nie jestem od nich mądrzejsza. Pomagam im tylko podjąć ich własne decyzje, dbając, by mieli jak najwięcej danych.
A gdy przychodzi tylko jedna strona?
W mediacji obowiązuje zasada dobrowolności, dlatego nie mogę nikogo do niej przekonać ani wywrzeć jakiejkolwiek presji. Niekiedy na prośbę osoby zainteresowanej, inicjującej mediację, objaśniam tej drugiej, na czym cały proces polega, bo niechęć do wzięcia udziału w mediacji wynika często z niewiedzy. Jednak obie strony konfliktu muszą się zgłosić z własnej woli. Jest to pierwszy, bardzo ważny krok do nawiązania porozumienia.
Co dzieje się na pierwszym spotkaniu?
Przedstawiamy się sobie, poznajemy nawzajem. Ten pierwszy etap nazywam czasem monologiem mediatora, bo to ja robię wprowadzenie, ustalam role, objaśniam zasady, według których będziemy pracować. Ale coraz częściej trafiają do mediacji osoby, które już mają wstępną wiedzę i często pierwszy etap przebiega w dialogu z osobami uczestniczącymi w niej.
Drugi etap to czas wypowiedzi obu stron konfliktu?
Tak, każda ze stron może tu opowiedzieć o kłopocie, z którym przyszła, a także o swoich oczekiwaniach wobec mediacji. Zadaję tu dodatkowe pytania, aby dobrze poznać istotę sprawy i to, co doprowadziło do nieporozumienia, konfliktu, kryzysu.
W trzecim etapie na chwilę przejmuję głos. Nie staję po żadnej ze stron, tylko na podstawie tego, co usłyszałam, staram się nazwać problemy i sformułować tematy do omówienia. I tak na przykład para w sytuacji okołorozwodowej ma tu zazwyczaj do ustalenia zasady dalszej opieki nad dziećmi, podziału mieszkania czy majątku, kontaktu dzieci z dalszą rodziną i bliskimi.
A czy jest miejsce na zdefiniowanie potrzeb każdej ze stron?
To etap czwarty, chyba najważniejszy, bo obie osoby po wypowiedzeniu swoich oczekiwań i potrzeb nagle widzą, że ich interesy wcale nie są sprzeczne, przynajmniej częściowo. Na przykład oboje zgodnie dążą do tego, aby dzieci jak najmniej ucierpiały z powodu ich rozstania. Przestają się nawzajem obwiniać, skupiają na rozwiązaniu problemu, na tym, co łączy. To powoduje, że mediacje ruszają do przodu. Na tym etapie można też wyjaśnić wiele nieporozumień, intencji, które stały za słowami. Można też nazwać różnice i te obszary, w których nie ma porozumienia, a trzeba znaleźć jakieś rozwiązania.
Czy to początek porozumienia?
Może nie następuje zgoda, ale uspokojenie, wyciszenie wrogich emocji. To pozwala na spokojną rozmowę, na negocjowanie rozwiązań zgodnych z oczekiwaniami obojga. Odbywa się to często na zasadzie burzy mózgów: obie strony zgłaszają jak najwięcej dobrych dla siebie rozwiązań, a potem stopniowo zawężamy listę do tych najważniejszych, najbardziej satysfakcjonujących. To piąty etap mediacji.
A następny?
W szóstej, ostatniej części, zajmujemy się wspólnie redagowaniem porozumienia. Spisujemy szczegółowo wszystko to, na co zgodziły się obie strony. I tym porozumieniem kończymy mediacje. Struktura sześciu etapów, której przestrzegamy w naszym Stowarzyszeniu, bardzo pomaga w porządkowaniu całego procesu. Inni mediatorzy mogą tu korzystać z innych standardów, ale stopniowość, rozłożenie w czasie kolejnych wydarzeń mediacji zawsze obowiązuje.
Ilu potrzeba spotkań z mediatorem, aby osiągnąć porozumienie?
Czasami wystarczą dwa półtoragodzinne posiedzenia, bywa też, że potrzeba pięciu. To zależy od tego, jak skomplikowana jest sprawa, ile rzeczy trzeba ustalić.
Czy zdarza się, że w wyniku mediacji pary odstępują od decyzji o rozwodzie?
To zależy od etapu konfliktu i od nastawienia, z jakim przychodzą. Często obserwuję, że małżeństwa czy związki, w których obu stronom zależy na poprawieniu relacji, wychodzą z opresji zwycięsko. Cieszę się, gdy mogę im w tym pomóc.
- Dziękuję za rozmowę – Marianna Pszczółkowska
Adresy pod którymi można znaleźć doświadczonych mediatorów rodzinnych:
www.rodzina sos.pl
www.polskie centrum mediacji.pl
www.stowarzyszenie mediatorów rodzinnych
www.stopociech.pl