Jest pani kuratorem rodzinnym od ponad trzydziestu lat.
W tym czasie u rodzin potrzebujących naszej uwagi i pomocy tak naprawdę niewiele się zmieniło.
Od lat spotykam się z tą samą nieporadnością życiową, bezradnością przekazywaną z rodziców na dzieci, niewiarą w sens kształcenia się czy szukania porządnej pracy. Ciągle widzę problem alkoholu i narkotyków, zaniedbywania dzieci i przemocy domowej. Trochę mniej teraz takich typowych, jak kiedyś kradzieży, za to pojawił się problem bezrobocia. Zaczynałam swoją pracę w warszawskim Ursusie i przez ostatnich kilkanaście lat obserwowałam stopniową degradację tego środowiska. Ludzie, którzy przybyli kiedyś do Warszawy w poszukiwaniu pracy, związali się z zakładem przemysłowym Ursus i zbudowali tu od podstaw swoje nowe życie. Nie potrafili się odnaleźć po utracie zajęcia, a często także zakładowego mieszkania. Nie mogą już wrócić w swoje rodzinne strony, odprawy wydali na bieżące potrzeby. Pomoc socjalna nie jest w stanie zaspokoić potrzeb tak dużej rzeszy nagle zubożałych rodzin. Wzrasta liczba osób nadużywających alkoholu, dzieci pozbawionych należytej opieki. Rośnie liczba zgłoszeń do sądu i nam, kuratorom, także przybywa pracy.
Jaka jest rola kuratora rodzinnego?
Wkraczamy, gdy dostajemy informację ze szkoły, policji czy ośrodka pomocy społecznej, że w rodzinie dzieje się coś niedobrego. Często nasza interwencja nie byłaby potrzebna, gdyby opieka społeczna wykorzystała właściwie wszystkie swoje możliwości. A ma ich bardzo dużo: jest asystent rodziny, są zespoły do spraw przemocy i uzależnień, są psycholodzy i psychiatrzy. Można zająć się rodziną całościowo. W pracy z rodzinami dysfunkcyjnymi trzeba wiele cierpliwości, działania małymi kroczkami. Ośrodki pomocy społecznej oczekują szybkich, radykalnych zmian i rezygnują już po kilku niepowodzeniach, kierując sprawy do sądu, czyli do nas.
Co może kurator?
Kurator powinien motywować rodzinę do działania, uświadamiając jednocześnie na temat konsekwencji braku zmian w zakresie sprawowania opieki. Może złożyć wniosek o zmianę formy ograniczenia władzy rodzicielskiej lub jej pozbawienie. Innymi słowy: kurator może „zabrać dzieci”. Robimy to, gdy istnieje zagrożenie dla życia i zdrowia, szczególnie w przypadku małych dzieci. Nasze działania mogą być postrzegane czasami jako takie „na wyrost”, ale wiem z doświadczenia, że nie można zostawiać maluchów na łasce pijących alkohol rodziców.
Ze swej kariery zawodowej pamiętam szczególnie bulwersujący przypadek matki adopcyjnej znęcającej się nad kilkuletnim dzieckiem. Po naszej interwencji maluchem zajął się na szczęście jego rozwiedziony z kobietą ojciec.
Jak wygląda wasza codzienna praca?
Pierwszy krok po otrzymaniu zgłoszenia o niepokojących objawach to rozpoznanie środowiska. Idziemy na wywiad do rodziny, do szkoły dzieci, do miejscowego OPS-u. Czasami okazuje się, że jesteśmy niepotrzebni, bo rodzice zgłosili się już do poradni, szukają pracy, leczą chore dziecko, chcą coś zmienić. Czasami należy odbyć rozmowę ostrzegawczą, zmobilizować rodziców do działania, a często trzeba im w tym po prostu pomóc. Przejmujemy wtedy rolę koordynatora działań i wspieramy: kierujemy na terapię do psychologa, pomagamy napisać odwołanie, towarzyszymy w załatwianiu spraw w urzędach i szkołach, gdy nieporadni życiowo rodzice nie są w stanie zrobić tego samodzielnie.
Przestrzegamy zasady, aby nie wyręczać ojca czy matki w tym, co powinni zrobić sami. Jeśli widzimy, że zależy im na zmianie, że zaczynają działać, to już tylko kontrolujemy postępy.
Największa satysfakcja w naszej pracy to obserwować, jak ludzie powoli stają na nogi, jak korzystają wreszcie z tego, co im się oferuje.
Czy często doświadcza pani takiej satysfakcji?
Niestety nie, bo ludzie z zasady się nie zmieniają. Tkwią w swoich rolach, utrwalonych często pokoleniowo, popijających bezrobotnych czy uwikłanych w przemoc domową i nie chcą czy nie potrafią nic zmieniać. Dzieci to obserwują i często powtarzają los rodziców.
Syndrom wypalenia zawodowego?
Tak naprawdę niewiele jest mnie już w stanie zaskoczyć. Na szczęście przychodzą do pracy ciągle nowi, młodzi kuratorzy i to oni, wstrząśnięci, poruszeni po pierwszych wizytach w terenie, przypominają mi, że patologia, alkohol i przemoc to jednak nie jest norma. Po wielu latach pracy traci się trochę wrażliwości, to chyba naturalna obrona psychiki przed nadmiarem smutnych informacji. Kuratorzy są bardzo obciążeni emocjonalnie, potrzebują szkoleń i wsparcia ze strony psychologów, terapeutów. Jeśli to tylko możliwe, korzystamy z treningów interpersonalnych i szkoleń z mediacji, nie każdy ma bowiem wrodzoną umiejętność komunikowania się z innymi. Kuratorom brakuje też superwizji — bieżącej oceny naszych poczynań ze strony fachowców.
Czy to jedyny problem?
Jesteśmy przeciążeni pracą. Każdy z kuratorów rodzinnych ma w referacie około 80 nadzorów, w tym 25 sprawuje osobiście, czyli pracuje z dwudziestoma pięcioma rodzinami. Do tego dochodzą wywiady środowiskowe do każdej nowej sprawy i wywiady kontrolne. Wiem z doświadczenia, że to dwukrotnie za dużo.
Dlaczego w przypadku głośnych ostatnio historii tragicznie zmarłych dzieci obwinia się między innymi kuratorów?
Media, pisząc o zatajonych zgonach noworodków, oskarżają o brak czujności opiekę społeczną i kuratorów, zapominając, że są to najczęściej historie dzieci urodzonych w domu. Ich pojawienie się na świecie nie zostało nigdzie odnotowane, przeoczyły je systemy rejestracji urodzeń i opieki zdrowotnej. Obowiązuje nas ustawa o ochronie danych osobowych i nie mamy właściwie żadnych prawnych możliwości ustalenia, czy kobieta jest w ciąży, a zatajenie tego stanu przed otoczeniem w wielu przypadkach nie jest trudne. Nie ma też obowiązku meldunkowego. Dlatego tak ważna jest rola środowiska, czujność sąsiadów i dalszej rodziny, bo tylko oni są w stanie zauważyć tajemnicze zniknięcie ciążowego brzuszka czy dziecka. Tego, że system ewidencji nie jest szczelny, dowiódł głośny przed kilku laty na Ochocie przypadek dziewięcioletniej niepełnosprawnej Dorotki pochowanej przez matkę w ogródku. Obwiniano w tej sprawie dyrekcję miejscowej szkoły, ale ona upominała się o dziecko, gdy ukończyło siedem lat. Matka poinformowała tę szkołę o niemożliwości realizacji obowiązku szkolnego z powodu upośledzenia umysłowego i fizycznego córki.
Przeciążenie pracą, wypalenie, niewielkie zarobki… Co trzyma w tym zawodzie?
Zauważyłam taką prawidłowość, że kuratorzy, którzy nie zrezygnowali przez pierwsze 5 lat pracy, zostają w zawodzie do końca. Ta praca szalenie absorbuje, męczy, ale też wciąga.
Mnie pomaga to, że lubię ludzi.
Dziękuję za rozmowę.
- Marianna Pszczółkowska